top of page

GACEK - opowiadanie

napisane kilka lat temu


Nie pamiętam, kiedy ostatni raz pojawił się u nas Czarownik. Tamtego pamiętnego dnia, gdy zadzwonił do drzwi, Klara stanęła jak wryta. Ja zresztą także nie do końca wiedziałem, jak mam się zachować. Niby wisiałem, niby nic mnie nie obchodziło. Jak zwykle. Nakryłem się czarną płachtą, po raz kolejny udawałem worek. Tak przynajmniej mówił Mikuś, który czasami odwiedzał strych, rozsypując na zakurzonych deskach szklane kulki. Tym razem też od tego się zaczęło.


– Ej, zobacz! Wygrałem kolejną! – pisnął radośnie chłopiec, wytrząsając zawartość granatowego woreczka. Skuliłem się. Z całych jego odwiedzin to hałasu nie znosiłem najbardziej. Przez małe okienko co prawda co jakiś czas świstał wiatr, jednak w porównaniu do toczących się jedna za drugą kulek, była to błahostka. Mali chłopcy, z tego co się orientowałem, często grali w kulki. Później niewiele się to zmieniało. Ludzie lubili w nie lecieć.

Dla mnie lot miał zupełnie inne znaczenie. Wieczorem, gdy nikogo oprócz mnie już nie było, lubiłem podfruwać do okna. Niewiele zza niego widziałem, jednak to wystarczyło, żebym mógł wyobrażać sobie świat. Jednego dnia pomyślałem, że latarnie to tak właściwie małe gwiazdy. Jedyne zależne od człowieka. Z każdą chwilą przerażało mnie, jak wiele od niego zależy. Drzewo, brak drzewa, samochód, samochód w drzewo. Dlatego cieszyłem się, że to nie od niego zależą gwiazdy. Nie umiałbym istnieć bez ich widoku. 


Innego dnia skupiłem się na księżycu. To była największa, spośród znanych mi kulek. Nie byłem jednak pewien, czy faktycznie szklana. Kryształ też chyba inaczej wyglądał. Chociaż nigdy nie widziałem kryształu. Jedno było pewne: był piękniejszy niż przydrożny kamień.


Gdzieś z oddali słyszałem przygłuszoną muzykę, dochodzącą zapewne z pobliskiego klubu. Aż w końcu wczoraj... pomyślałam o ciszy. Ale nie wiedziałem, co o niej myśleć. Nocami była mi aż tak znana, jak powietrze. A o powietrzu z reguły się nie myśli. Z wyjątkami, gdy go braknie. 


–  Maciek upierał się cały czas, że to jemu się należy, ale ja nie dałem za wygraną. Trzeba dociekać prawdy, no nie, Gacek? Mama tak mówiła.

Z tą chwilą cisza zniknęła. Zawsze irytowało mnie to jego poruszenie. Ja nie lubiłem ruszać się w jego stronę. Byłem jednak do tego zmuszony, wiedząc, że brak mojej reakcji równa się tknięciem człowieczym paluchem w moje złożone skrzydła. Nieraz jednak udawało się wyjść z opresji całemu.


– Ej, Gacek!

Na dźwięk tych  słów, przykryłem się jeszcze szczelniej, licząc na to, że Mały da w końcu spokój 

i zabierze szpargały do pokoju. Przeliczyłem się jednak. Gdy tylko nieco wyjrzałem zza bezpiecznej skorupki, chciałem tylko rzucić okiem (serio!), on stanął na palcach i podetknął mi jedną z kulek wprost pod nos. Kichnąłem. 

– No tak, przydałoby się tu trochę posprzątać – stwierdził.

Nie zaprzeczyłem. Jego zdobyczy było tu około dwudziestki. Jak nie więcej.

– Kurz ma taką fajną cechę, że może usiąść gdziekolwiek zechce. A ja?

A on mnie irytował z każdą chwilą coraz bardziej. Zakłócać ciszę dzienną nietoperzowi, też mi zajęcie i radocha! Niektórzy o tej porze jeszcze śpią.

– A ja na ławce chciałbym siedzieć. Takiej ogrodowej, wiesz? Chociaż… czekaj! Na huśtawce! No wiesz, Gacek. Taka ławka co się kiwa w te i we wte. Taka ławka co lata na linkach.


Westchnąłem i spojrzałem na niego spode łba. Zaśmiał się. Chyba nie zakumał do końca moich intencji, myśląc, że moja mina jest zabawna. Ja jakoś nie śmiałem się z ludzi, gdy wyginali swoje usta nienormalnie do góry. A mógłbym! Miałem jednak honor. Tłumaczyć nietoperzowi latanie to poniekąd jak tłumaczyć dobremu kucharzowi, że zupa pomidorowa zrobiona jest 

z pomidorów. Czarownik zresztą zawsze krzyczał, że jest przesolona. 


Wiedziałem jednak, że to radosne wykrzywienie minie chłopcu zaraz wieczorem. Gdy tylko przyjdzie Klara, zabrać go, żeby się nie zaziębił. Jakoś nigdy wcześniej się za to nie mogła zabrać. Wychodziła z domu na długie godziny i tyle ją widziano. To znaczy się… kiedyś bywała dłużej, ale później nagle Gabriela wyniosła się z domu wraz z Czarownikiem i tyle było ją widać. Przynajmniej… myślę, że poszła razem z nim. Z jednej z perspektyw tak to wyglądało. A może to… on poszedł z nią? Wybiegła pierwsza. Po niej z wrzaskiem pognał po schodach Czarownik. 

Już nie wróciła. On tylko wpadł na moment. Cuchnący i z poplamioną koszulą. Zaklął pod nosem, rzucił jakimś zaklęciem. Chyba było potężne, bo dzieci skuliły się i powstrzymywały łzy. Przypominały wtedy mnie, gdy zakrywam się skrzydłami. Obserwowałem ich z komody. Czarownik mnie nie zauważył. Nikt mnie nigdy nie zauważał. No może oprócz Mikusia. Ale ten zauważał mnie aż nadto. Cokolwiek tak naprawdę by się wtedy nie stało – Klara wychodziła wcześniej, Mikuś wpadał na strych. Klara wracała później, zabierała Mikusia. I było mi to bardzo na łapę. 


Nie rozumiałem dnia. Ludzie zakładali w nim maski. Znacznie bardziej rozumiałem ich nocą. Wtedy nie udawali nikogo. I to właśnie wtedy słyszałem ciche pojękiwania i szczękanie zębami. Szczególnie w chłodne wieczory. 


Tego jednak dnia, Klara wróciła wcześniej. W pośpiechu zaczęła zbierać jakieś materiały. Drżała. Wołała Mikusia. On jak zwykle wybrał moje towarzystwo. Machnąłem skrzydłem, ale nawet w ten sposób nie dałem rady go przegonić. Nie przepadałem za jego towarzystwem, lecz nie lubiłem także chwil, w których go nie było. Ale jego chwilowa obecność uświadamiała mnie całym tym ambarasem jeszcze bardziej o tym, że to tylko na moment. I później nadejdzie noc, w której nikogo nie będzie. I pozostanie mi małe okienko, z którego widać nieszczęsne druty, których nie zauważyła Marcela. 


Ludzie często myślą o nas jak o kretach. A tymczasem nawet krety widzą szczątkowo. Nikt zaś nigdy nie myśli o krecich skrzydłach. I tutaj przynajmniej mają rację. W kwestii wzroku jednak – wolałbym nie widzieć, jak jedyna bliska mi osoba staje się tak daleka, że dosięgnąć jej nawet nie sposób pośród gwiazd. Kiedy zostajesz sam, nagle usuwa Ci się grunt pod stopami. Zamiast wisieć na podstropowej belce, zaczynasz wisieć na włosku. Twoje pierwsze słowo nie mieści się 

w żadnym zakresie. Twoje pierwsze słowo istnieje bardziej, niż ty istniejesz. A ponoć:

"Miłość – to pierwsze słowo Boga, myśl pierwsza, jaka przemknęła mu przez mózg. Kiedy rzekł: – Niech się stanie Światło! – wtedy stała się Miłość. I wszystko, co stworzył, było doskonałe, 

i niczego już nie chciał przetwarzać."


Ciemność – to pierwsze słowo nietoperza, myśl pierwsza, jaka przymknęła mi tamtego dnia pod skrzydłami. Kiedy Czarownik krzyknął: – I niech cię tu nigdy więcej nie widzę! - wtedy stała się ciemność. I wszystko, co stworzył, było podszyte strachem, i niczego, i nikogo nigdy już nie chciał kochać. A tym bardziej dwójki nietoperzy, która pod jego nieobecność zadomowiła się pod strzechą.


Marcela uciekała przed Czarownikiem jeszcze wcześniej niż robił to Mikuś. On jednak zawsze zdążył się schować, nim dopadła go jego podłużna dłoń. Klara nie miała tyle szczęścia. Chwilami miałem nawet wrażenie, że słyszę gdzieś z dołu głuche uderzenia. Nie byłem pewien. Nigdy nie słyszałem krzyku. Zazwyczaj nie słyszałem też płaczu. Musiała go w sobie dusić. Albo to ściany były gruboskórne.


Bywały chwile, w których schodzili się do nas również inni czarownicy. Z początku, zimą, preferowali strych, jednak w lato osiedlali się w piwnicy. Myślę, że w obu miejscach było podobnie, także jestem w stanie wyobrazić sobie to, co działo się tam na dole. W ruch szły po kolei różne mikstury. Nieraz zastanawiałem się, w jaki sposób ważą jej aż tyle… Chwilami myślałem, że nawet na skalę światową. 


Nie odbiegało to wcale aż tak bardzo od prawdy. Ponoć na dom można mówić świat. Można o nim wiele mówić. Można wiele myśleć i można powracać. A zatem można też odchodzić i uciekać. Można brzdękać kieliszkami i nabierać mocy po eliksirach. Można po nich spać i można po nich śpiewać. Tego się właśnie nauczyłem apropo czarów. Nie wiedziałem tylko jednego. Za pomocą jakich czarów można kochać?


Wtedy usłyszałem jak zatrzaskują się drzwi. Złowieszcze zaklęcie ponownie zostało wypowiedziane. Nie rozumiałem go. Było w jakimś innym, skrzeczącym języku.

Uniosłem skrzydła i spojrzałem Mikusiowi po raz pierwszy w twarz. Jego oczy były równie świecące jak szklane kulki. Jednak już nie takie przejrzyste. ,,Jakim zaklęciem potraktował cię czarownik?’’ – pomyślałem. Nie odważyłem się nawet zapytać. Było mi jakoś strasznie głupio. Spojrzałem w okno. 


Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem. Życie to coś więcej niż strych. Na zewnątrz naprawdę jest jaśniej. Zeskoczyłem chłopcu na kolana. Nie wzdrygnął się. Zresztą… chyba nie spodziewałem się niczego innego. Po raz pierwszy odważyłem się na czyjąś obecność. Patrzyłem na chłopca, 

a chłopiec patrzył na mnie. Wtedy jeszcze była ciemność.

– Stary, nigdy nie będziesz bardziej samotny niż wtedy, kiedy będziesz mówił, że nie jesteś.–zdążyłem usłyszeć, zanim Czarownik wtargnął na strych, zapalając światło.


ilustracja z użyciem AI

30 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page