To było moje pierwsze zetknięcie się ze slamem poetyckim. W tym roku miną 4 lata, odkąd mieszkam w Warszawie, ale dopiero teraz odkrywam liryczne zakamarki tego miasta. Potrzebowałam czasu, żeby móc się zagnieździć, żeby poczuć to i owo, aby pewne drzwi móc zamknąć, kolejne otworzyć. Teraz próbuję odżyć twórczo i wrócić na tory tego, co mnie zawsze podtrzymywało. Z szuflad wychodzę do drzew, a one powoli zapełniają się zielenią. Jak wiele rzeczy poetyckich, u mnie: na spontanie! Słońce zaczęło wychodzić zza chmur w Krakowie, gdzie w tamtym roku miałam przyjemność być jedną z uczestniczek rozmów międzypokoleniowych o Szymborskiej oraz warsztatów poświęconych jej twórczości (muHER - jeszcze do Was wrócę! Zarówno w obiecanych słowach jak i mam nadzieję: gdzieś, kiedyś osobiście). Tym razem mój tzw. ,,spontan'' zaowocował zapisaniem się na ,,spam'' poetycki zamiast slam po drugiej w nocy.
Jednak zanim dotarliśmy na Radzymińską do Złotego Osła, zatrzymaliśmy się w Miau Cafe - kociej kawiarni, mieszczącej się zaraz przy Metrze Wierzbno. 17 lutego to także Dzień Kota, a jako, że życie z kłaczkami na ubraniach nie jest nam obce, postanowiliśmy uczcić to drobne święto z kalendarza świąt nietypowych. Wzięliśmy również udział w kiermaszu z inicjatywy Towarzystwa Pomocy Kotom ProFelis we współpracy z MOO - biżuteria ceramiczna. Wspomogliśmy bezdomne mruczki, a także mogliśmy zatrzymać się trochę po całym tygodniu zgiełku przy przepysznej kawie, cieście marchewkowym, cytrynowej tarcie oraz... kocich paputkach.
Mój maż rozumie koty, nie rozumie za to poezji. A tego dnia klimat był nie tylko koci lecz także ośli. Zapytacie może: co wspólnego ma osioł z poezją? Odpowiem, że złoto i śmiech poetów. A śmiechu tego dnia, prócz wzruszeń, była co nie miara. Zdążyłam zauważyć, że slam rządzi się własnymi prawami. Niecodzienna forma rozrywki, rzekłabym nawet, że pewnego rodzaju sport. Czy jestem jednak sportowcem? Nigdy nie pojmowałam poezji w ten sposób, nigdy nie miałam styczności z tą formą twórczej ekspresji. Wiedziałam tylko, że będą jakieś głosy, że wiersz może trwać maksymalnie 3 minuty (co jak się okazało: też poplątałam), że będzie jakaś rywalizacja. I że nigdy nie rywalizowałam poezją. Konkursy, w których dotąd brałam udział to zupełnie inna bajka.
Tutaj również nie zabrakło kotów. Czy tak jest na co dzień, czy tylko ,,od dzisiejszego święta''? Tego nie wiem. Możliwe, że dowiem się, wpadając w pośpiechu na kolejny slam, jeśli pozwolą mi na to studia, bo wtedy szykuje mi się jeden ze zjazdów i wszystko będzie zależeć od szczęścia i ewentualnego gnania potem by usłyszeć ośli dźwięk, towarzyszący spotkaniu w piwniczych zakamarkach. Nasuwa się też pytanie: czy moja porcelana, kredens, niezapominajki mają rację bytu wśród groteski, ironii i humoru z górnej półki, który ambarasem wypełnia każdy z rogów sali i gnieździ się wśród wielu krzeseł, wszystkich zapełnionych miejsc. Nie miałam nawet pojęcia, że istnieje coś takiego, jak legitymacja slamerska, ale dosłownie tydzień wcześniej dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak slam i na drugim, na który uda mi się postawić swą stopę, będę już przynajmniej ogarniała co znaczą te 3 minuty dla autora i to, że można zaprezentować podczas nich więcej niż jeden utwór. Ale tak to już ze mną jest, że albo zrozumiem coś opacznie, albo mi to umknie.
Nie umknął mi za to cudowny klimat Złotego Osła, ciepło kominka, ścisk poetyckich ciał na rozstawionych krzesłach, fantastyczny zamysł z nagrodą publiczności od publiczności i nietuzinkowe, barwne postacie poetów, którzy tego dnia pokazali cząstkę swojego serca. Nie sposób nie wspomnieć też o charyzmatycznej prowadzącej - Magdalenie Walusiak. Zachwyciłam się poezją Natalii Legat, rozbawiłam ujęciem spraw przez Takiego Nadolnego, czyli finalistów lutowego slamu, do którego prowadziły ,,jedyne nowe drzwi w tej okolicy, a w holu trzeba było wybrać drogę undergroundu, a nie rajskich uciech''.
powyższe trzy zdjęcia pochodzą z fb: Poezja w Warszawie
A te 18 głosów, 18 podniesionych rąk, było jak 18 płatków, które schowałam w szkatułce. I może trochę... zaskoczenie? Że mimo, iż przy samym końcu listy, na której znalazłam się w tym pojedynku - głos nie należał tylko do mojego męża, który oczywiście zapomniał zrobić mi pamiątkowego zdjęcia, bo się zasłuchał...
Comments